Lubię takie abstrakcyjne historie, ale wymiękłem zdaje się na trzecim odcinku. "Lewa" córka iluzjonistów przebita strzałą poznaje faceta, podczas występu którego na rodeo zostaje przeniesiona do Jezusa, który częstuje ją falafelem, więc w trakcie dobieranie się do spodni Jezusa stwierdza że złoży śluby, bo w sklepie w którym pracuje dżemik truskawkowy ma fajną etykietę, a wspomina o tym temu facetowi (temu od rodeo) który staje w konkursie o trzymaniu miecza na czas, zanim trafi do lochów Watykanu. Czekałem na rozwinięcie motywu Schrödingera (ta scena z robieniem fajerwerków z kupy kota była rewelacyjna!), ale chyba się nie doczekałem.
Coś tylko czuję, że jest tam mnóstwo smaczków, które mi umknęło.