14.02.2004..............Sobota.......Cholera, przecież to Walentynki................
Nie lubię tego dnia.......
Nie lubię wszelkich uroczystości, świąt i różnych tego rodzaju wymyślnych okazji kiedy trzeba być dla kogoś miłym a przynajmniej zachowywać takie pozory. Zastanawiam się czy kiedyś święto zakochanych będzie również i moim świętem ale jak na razie raczej się nie zapowiada.....Tym bardziej, ten dzień jest dla mnie niezwykle przygnębiający a ta plastikowa amerykańska data sprawia, że znacznie dotkliwiej odczuwam samotność, dociera do mnie smutna świadomość, że od dawien dawna nikt tak naprawdę mnie nie kochał.....Chodzi mi oczywiście o miłość mężczyzny i kobiety a nie rodzicielską czy przywiązanie psiaka do swej pani.....Na co dzień staram się o tym nie myśleć, a nawet przyzwyczajać do bycia „singlem” ale nieraz dopadają mnie takie momenty, że najchętniej wystrzeliłabym się w kosmos.......byle tylko nie tęsknić, nie płakać, przestać wreszcie czekać na kogoś , kto i tak raczej się nie pojawi. Zdecydowanie muszę przestać robić sobie jakiekolwiek nadzieje bo chwile rozczarowań urastają do rangi katastrofy.
Byłam dzisiaj z Mamą w kinie na niebanalnej polskiej komedii „Nigdy w życiu”- K.Grocholi. W ten oto sposób miałam chociaż maluśką namiastkę uroku zakamarków kina...Nawet było dosyć sympatycznie, tylko zdaje się , że byłyśmy jedynym żeńskim duetem na widowni....Mamusia – rozwódka, ma oczywiste prawo do występowania solo badż też w towarzystwie córki. Natomiast 22 –letnia (no prawie 23) dziewczyna musiała wyglądać co najmniej komicznie a może wręcz żałośnie bez swojego bodyguard’a zwłaszcza w taki dzień.
Kiedy wracałyśmy z seansu, starałam się nie dostrzegać radośnie ćwierkających par, których jak na złość było całe zatrzęsienie....Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że znalazłam się przypadkiem na nieoficjalnym pokazie mody a także na rewii dostojnych bukietów, które marzły jednak od padającego śniegu. Dziewczyny posyłały sobie porozumiewawcze spojrzenia i uniwersalne „ miniuśmiechy” jakby zdawały się mówić: „moja róża jest zdecydowanie bardziej okazała, a już z całą pewnością ma bardziej nasycony kolor...”. Daję słowo, tak to właśnie wyglądało. Przy czym rzeczywiście kilka spośród młodych kobiet było efektownie ubranych. Niby pozornie ginęły w tłumie ale jednak wyróżniały się gracją, prostotą i właściwą elegancją...Poza tym nie wykonywały zamaszystych gestów i nie chichotały na całą starówkę. Trzpiotkę zauważy i usłyszy każdy...spojrzy, uśmiechnie się do swoich myśli i pójdzie dalej, natomiast jeśli z tłumu wyłowi damę, przystanie chwilę, zasępi się i zmartwi zarazem, że niewiele jest kobiet w dzisiejszych czasach, którym nie można odmówić klasy.
Jest wieczór, jeszcze tylko pojedyncze autobusy i samochody spacerują na ulicach...Powoli cały świat zasypia.
Gdzieś w tych blokach, …żywcem przypominających komunistyczne pudełka od zapałek tlą się nieśmiało lampki nocne , sugerujące że właśnie ktoś dopija herbatę bądż kończy rozdział obecnej lektury...Za moment cały Olsztyn zamknie oczy...Powolutku zasypiam i ja,choć serduszko jeszcze mocno podminowane...
Nie lubię tego dnia.......
Nie lubię wszelkich uroczystości, świąt i różnych tego rodzaju wymyślnych okazji kiedy trzeba być dla kogoś miłym a przynajmniej zachowywać takie pozory. Zastanawiam się czy kiedyś święto zakochanych będzie również i moim świętem ale jak na razie raczej się nie zapowiada.....Tym bardziej, ten dzień jest dla mnie niezwykle przygnębiający a ta plastikowa amerykańska data sprawia, że znacznie dotkliwiej odczuwam samotność, dociera do mnie smutna świadomość, że od dawien dawna nikt tak naprawdę mnie nie kochał.....Chodzi mi oczywiście o miłość mężczyzny i kobiety a nie rodzicielską czy przywiązanie psiaka do swej pani.....Na co dzień staram się o tym nie myśleć, a nawet przyzwyczajać do bycia „singlem” ale nieraz dopadają mnie takie momenty, że najchętniej wystrzeliłabym się w kosmos.......byle tylko nie tęsknić, nie płakać, przestać wreszcie czekać na kogoś , kto i tak raczej się nie pojawi. Zdecydowanie muszę przestać robić sobie jakiekolwiek nadzieje bo chwile rozczarowań urastają do rangi katastrofy.
Byłam dzisiaj z Mamą w kinie na niebanalnej polskiej komedii „Nigdy w życiu”- K.Grocholi. W ten oto sposób miałam chociaż maluśką namiastkę uroku zakamarków kina...Nawet było dosyć sympatycznie, tylko zdaje się , że byłyśmy jedynym żeńskim duetem na widowni....Mamusia – rozwódka, ma oczywiste prawo do występowania solo badż też w towarzystwie córki. Natomiast 22 –letnia (no prawie 23) dziewczyna musiała wyglądać co najmniej komicznie a może wręcz żałośnie bez swojego bodyguard’a zwłaszcza w taki dzień.
Kiedy wracałyśmy z seansu, starałam się nie dostrzegać radośnie ćwierkających par, których jak na złość było całe zatrzęsienie....Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że znalazłam się przypadkiem na nieoficjalnym pokazie mody a także na rewii dostojnych bukietów, które marzły jednak od padającego śniegu. Dziewczyny posyłały sobie porozumiewawcze spojrzenia i uniwersalne „ miniuśmiechy” jakby zdawały się mówić: „moja róża jest zdecydowanie bardziej okazała, a już z całą pewnością ma bardziej nasycony kolor...”. Daję słowo, tak to właśnie wyglądało. Przy czym rzeczywiście kilka spośród młodych kobiet było efektownie ubranych. Niby pozornie ginęły w tłumie ale jednak wyróżniały się gracją, prostotą i właściwą elegancją...Poza tym nie wykonywały zamaszystych gestów i nie chichotały na całą starówkę. Trzpiotkę zauważy i usłyszy każdy...spojrzy, uśmiechnie się do swoich myśli i pójdzie dalej, natomiast jeśli z tłumu wyłowi damę, przystanie chwilę, zasępi się i zmartwi zarazem, że niewiele jest kobiet w dzisiejszych czasach, którym nie można odmówić klasy.
Jest wieczór, jeszcze tylko pojedyncze autobusy i samochody spacerują na ulicach...Powoli cały świat zasypia.
Gdzieś w tych blokach, …żywcem przypominających komunistyczne pudełka od zapałek tlą się nieśmiało lampki nocne , sugerujące że właśnie ktoś dopija herbatę bądż kończy rozdział obecnej lektury...Za moment cały Olsztyn zamknie oczy...Powolutku zasypiam i ja,choć serduszko jeszcze mocno podminowane...