Rozdział 1
Prolog
Kim był biedak siedzący w zniszczonym kartonie? Ubrany w czapkę Chicago Bulls, w wychodzony dres, jeansy poplamione smarem, i przeszłe laczki? Mieszkający w Katowickim slumsie? Otóż był to stary Janusz, jego życie, spokojne i niezmącone, nagle obróciło się w nicość, poprzez jeden mały błąd, błąd którego już nie mógł naprawić. W konsekwencji, żona pozostawiła go bez nazwiska, dokumentów, i przede wszystkim pieniędzy. Codziennie żył z wyżebranych przysłowiowych „groszy”, upijając się co noc z bólu, bólu psychicznego. Jest to historia, człowieka który w chwili gdy znalazł się na kompletnym dnie, podniósł się i powrócił do życia społecznego. Jest to też historia, jak taki wielki sukces może w jednej chwili obrócić się w pył... Codziennie żebrząc, ludzie wytykali go palcami, niemal spalał się ze wstydu, wiedział, dla „innych”, niezależnie od tego, co mu się przytrafiło, będzie „żulem”, który nie umiał ułożyć sobie życia. A może to nie przez niego, tak się stało, tylko przez jeden głupi przypadek, wylądował na ulicy. Bardzo chciał, wszystko zmienić, nie chciał już tak żyć...
Rozdział 2
Pewnego rana, nękany bólem głowy, podczas porannej toalety za koszem, napadła go pewna myśl, o pracy, dzięki której, być może zdoła się wyrwać ze slumsu i powrócić do życia. Człowiek z jego wykształceniem -zawodowym- mógł spokojnie rozpocząć jakąś pożyteczną pracę. Tylko jaką? Podtarł się zmiętą gazetą, wziął reklamówkę i „przenośny dom” czyli wojskowy śpiwór, na wypadek gdyby zastała go noc.
Idąc po wino do pana Stasia na rogu zobaczył mężczyznę zamiatającego ulicę, pomyślał że mógłby to robić, w sumie to nic wielkiego. Tyle że nie wiedział gdzie ową pracę można by zdobyć. Kolejnym pomysłem był staż u Stasia. Jednak Stachu to miły gość, ale ceni sobie punktualność i przede wszystkim – abstynencję...
Stanisław Topola, był wysokim chudym facetem, emerytem, w okularach, z pewnymi „ubytkami w zębach”, (za młodu, publicznie, otwierał piwo zębami). Nosił on zazwyczaj koszulę w niebieską kratę i jeansy. Prowadził sklep monopolowy, typowy blaszak zza czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Jego stałym bywalcem od pewnego czasu był Janusz.
-Marsz, marsz Polonia, lalala – podśpiewywał cicho Stasiek, gdy w okienko zapukał nasz kochany Janusz.
-Hej! Janek co tak wcześnie.
-Słuchaj, sprawa jest prosta:przyjmiesz mnie do pracy?
-Pfff... Janusz lubię Cię ale słuchaj: niestety trochę za dużo pijesz, a ja tego nie lubię.
-Tak myślałem... ale na pewno?
-Na pewno!
-Dobra, standardowo: pół litra, płacę tu i Mocną Malinę na zeszyt...
Stasiek wyłożył na ladę 0.50 l wódki i denaturat.
-Dzięki, za denat oddam tobie później.
-Do widzenia.
„Rutyna” pomyślał Janek, i miał uczucie straty, przecież jego życie miało się zmienić, a na razie nic się nie zmieniło. Usiadł na pękniętej ławce patrząc na gołębia, pociągnął zdrowo wódki.
-Sss, che che, niby taki zwykły gołąb, a tak śmiesznie je.
Mijały godziny, minuty sekundy, nawet gołąb poleciał. A Janek stoczył się już z ławki na stały grunt. zaczynało się robić ciemno...
-Cholera, znowu dzień przeleciał mi przez palce – i zaczął opatulać się w śpiwór aż w końcu zasnął.
Rozdział 3
Poranek powitał go ciepłym jebnięciem światła po oczach. Było dość wcześnie, około siódmej. Po chwili wstał, zapakował śpiwór i wrzucił puste butle do reklamówki, odczekał, pomyślał, i chwiejnym krokiem ruszył na podbój osiedla. Zaczaił się koło rdzewiejącego kontenera, usiadł i czekał cierpliwie, na jakiegoś dobroczyńcę. Jednak wczorajsza libacja na ławce, zmusiła go do snu. Obudziło go szturchanie w nogę.
-Pójdziesz mi tu obdartusie jeden, czy nie! A kysz! - jedna z babć, zamieszkujących blokowisko, wypędzała go miotłą .
Janusz zaskrzeczał, zaczął się chwiejnie podnosić i uciekać, wtem poczuł jak chodnik uderza go w plecy. Był omamiony. Zaczął się wspinać, aby w końcu stanąć na nogi, widział gwiazdy przed oczyma...Nie był tu mile widziany. Chwiejnie zmierzał w kierunku Spożywczego, musiał kupić coś na kaca. Wszystkie rzeczy w kolorze białym, promieniowały, powodując kłucie w mózgu. Jednak dzięki temu, przykuł jego uwagę, plakat, informujący o tym: że pilnie poszukiwani są nauczyciele przedmiotów humanistycznych, w prestiżowej szkole dla uczniów wybitnych. Januszowi zaświeciły się te jego małe, przepite oczy. Był przecież doskonałym humanistą. Odczytał tylko adres, nagle jego kac zniknął, nadzieja dała mu siły, rzucił swoje pierdoły na ziemię i chwiejnym krokiem pognał na Brzozową 25, przy okazji pieprznął w słup telegraficzny. Nagły obrót mózgu wokół własnej osi, sprawił, że Janusz wpadł na pomysł, że sprawi lepsze wrażenie kiedy będzie czysty i pachnący, a także dobrze ubrany... obrał więc kierunek w którym znajdował się lumpeks, a koło niego szalet miejski z prysznicem. To był zdecydowanie jego dzień. Oczywiście o tym że nie miał żadnych, absolutnie pieniędzy, przypomniał sobie dopiero przy kasie lumpeksu. Wpadł na pewien pomysł: wziął ubranie, zaczekał aż kasjerka pójdzie na zaplecze, i kiedy to się stało, spieprzył ze sklepu jak piorun jasny. Zamknął się w szalecie, przeczekał, i rozebrał się. Chwilę odetchnął i wszedł pod prysznic. Po sprawie ubrał się w garniturek, uczesał się kapslem, i umył uszy. Tak, teraz wyglądał jak prawdziwa gruba ryba...
Prolog
Kim był biedak siedzący w zniszczonym kartonie? Ubrany w czapkę Chicago Bulls, w wychodzony dres, jeansy poplamione smarem, i przeszłe laczki? Mieszkający w Katowickim slumsie? Otóż był to stary Janusz, jego życie, spokojne i niezmącone, nagle obróciło się w nicość, poprzez jeden mały błąd, błąd którego już nie mógł naprawić. W konsekwencji, żona pozostawiła go bez nazwiska, dokumentów, i przede wszystkim pieniędzy. Codziennie żył z wyżebranych przysłowiowych „groszy”, upijając się co noc z bólu, bólu psychicznego. Jest to historia, człowieka który w chwili gdy znalazł się na kompletnym dnie, podniósł się i powrócił do życia społecznego. Jest to też historia, jak taki wielki sukces może w jednej chwili obrócić się w pył... Codziennie żebrząc, ludzie wytykali go palcami, niemal spalał się ze wstydu, wiedział, dla „innych”, niezależnie od tego, co mu się przytrafiło, będzie „żulem”, który nie umiał ułożyć sobie życia. A może to nie przez niego, tak się stało, tylko przez jeden głupi przypadek, wylądował na ulicy. Bardzo chciał, wszystko zmienić, nie chciał już tak żyć...
Rozdział 2
Pewnego rana, nękany bólem głowy, podczas porannej toalety za koszem, napadła go pewna myśl, o pracy, dzięki której, być może zdoła się wyrwać ze slumsu i powrócić do życia. Człowiek z jego wykształceniem -zawodowym- mógł spokojnie rozpocząć jakąś pożyteczną pracę. Tylko jaką? Podtarł się zmiętą gazetą, wziął reklamówkę i „przenośny dom” czyli wojskowy śpiwór, na wypadek gdyby zastała go noc.
Idąc po wino do pana Stasia na rogu zobaczył mężczyznę zamiatającego ulicę, pomyślał że mógłby to robić, w sumie to nic wielkiego. Tyle że nie wiedział gdzie ową pracę można by zdobyć. Kolejnym pomysłem był staż u Stasia. Jednak Stachu to miły gość, ale ceni sobie punktualność i przede wszystkim – abstynencję...
Stanisław Topola, był wysokim chudym facetem, emerytem, w okularach, z pewnymi „ubytkami w zębach”, (za młodu, publicznie, otwierał piwo zębami). Nosił on zazwyczaj koszulę w niebieską kratę i jeansy. Prowadził sklep monopolowy, typowy blaszak zza czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Jego stałym bywalcem od pewnego czasu był Janusz.
-Marsz, marsz Polonia, lalala – podśpiewywał cicho Stasiek, gdy w okienko zapukał nasz kochany Janusz.
-Hej! Janek co tak wcześnie.
-Słuchaj, sprawa jest prosta:przyjmiesz mnie do pracy?
-Pfff... Janusz lubię Cię ale słuchaj: niestety trochę za dużo pijesz, a ja tego nie lubię.
-Tak myślałem... ale na pewno?
-Na pewno!
-Dobra, standardowo: pół litra, płacę tu i Mocną Malinę na zeszyt...
Stasiek wyłożył na ladę 0.50 l wódki i denaturat.
-Dzięki, za denat oddam tobie później.
-Do widzenia.
„Rutyna” pomyślał Janek, i miał uczucie straty, przecież jego życie miało się zmienić, a na razie nic się nie zmieniło. Usiadł na pękniętej ławce patrząc na gołębia, pociągnął zdrowo wódki.
-Sss, che che, niby taki zwykły gołąb, a tak śmiesznie je.
Mijały godziny, minuty sekundy, nawet gołąb poleciał. A Janek stoczył się już z ławki na stały grunt. zaczynało się robić ciemno...
-Cholera, znowu dzień przeleciał mi przez palce – i zaczął opatulać się w śpiwór aż w końcu zasnął.
Rozdział 3
Poranek powitał go ciepłym jebnięciem światła po oczach. Było dość wcześnie, około siódmej. Po chwili wstał, zapakował śpiwór i wrzucił puste butle do reklamówki, odczekał, pomyślał, i chwiejnym krokiem ruszył na podbój osiedla. Zaczaił się koło rdzewiejącego kontenera, usiadł i czekał cierpliwie, na jakiegoś dobroczyńcę. Jednak wczorajsza libacja na ławce, zmusiła go do snu. Obudziło go szturchanie w nogę.
-Pójdziesz mi tu obdartusie jeden, czy nie! A kysz! - jedna z babć, zamieszkujących blokowisko, wypędzała go miotłą .
Janusz zaskrzeczał, zaczął się chwiejnie podnosić i uciekać, wtem poczuł jak chodnik uderza go w plecy. Był omamiony. Zaczął się wspinać, aby w końcu stanąć na nogi, widział gwiazdy przed oczyma...Nie był tu mile widziany. Chwiejnie zmierzał w kierunku Spożywczego, musiał kupić coś na kaca. Wszystkie rzeczy w kolorze białym, promieniowały, powodując kłucie w mózgu. Jednak dzięki temu, przykuł jego uwagę, plakat, informujący o tym: że pilnie poszukiwani są nauczyciele przedmiotów humanistycznych, w prestiżowej szkole dla uczniów wybitnych. Januszowi zaświeciły się te jego małe, przepite oczy. Był przecież doskonałym humanistą. Odczytał tylko adres, nagle jego kac zniknął, nadzieja dała mu siły, rzucił swoje pierdoły na ziemię i chwiejnym krokiem pognał na Brzozową 25, przy okazji pieprznął w słup telegraficzny. Nagły obrót mózgu wokół własnej osi, sprawił, że Janusz wpadł na pomysł, że sprawi lepsze wrażenie kiedy będzie czysty i pachnący, a także dobrze ubrany... obrał więc kierunek w którym znajdował się lumpeks, a koło niego szalet miejski z prysznicem. To był zdecydowanie jego dzień. Oczywiście o tym że nie miał żadnych, absolutnie pieniędzy, przypomniał sobie dopiero przy kasie lumpeksu. Wpadł na pewien pomysł: wziął ubranie, zaczekał aż kasjerka pójdzie na zaplecze, i kiedy to się stało, spieprzył ze sklepu jak piorun jasny. Zamknął się w szalecie, przeczekał, i rozebrał się. Chwilę odetchnął i wszedł pod prysznic. Po sprawie ubrał się w garniturek, uczesał się kapslem, i umył uszy. Tak, teraz wyglądał jak prawdziwa gruba ryba...
--
Parzymiechy Dolne - miejsce ktore wybrały miliony, i w ktorym skómólował się brydki zapach