Libertarianizm dla Kowalskich

„All we have to see is that I don't belong to you and you don't belong to me”

Jak bronić libertarianizmu?

10 września 2017
Neovigo:
Dla dyskutantów sam libertarianizm często jest utopią, w tym znaczeniu, że bez Idealnej Policji nie da się uniknąć przynajmniej okresu przejściowego, tych początków, które "będą zapewne trudne i pochłoną trochę ofiar". Pochłonięcie kilku ofiar jest dla tych osób raczej trudne do przełknięcia.

Znów: nie do końca cytat zawiera pytanie tytułowe, ale trudno takie wyłuskać z komentarza (może to cecha Komentatora). Niemniej jest to dobre pytanie: jak bronić libertarianizmu przed różnymi zarzutami (tutaj: utopijności oraz kosztów wprowadzenia)?

Od razu powiem szczerze: gdybym znał odpowiedź na to pytanie w ogólności, to tego bloga by nie było, bo dawno wcieliłbym ją w życie, przekonałbym ludzi do libertarianizmu, a dziś miałbym lepsze rzeczy do roboty, żyjąc w najlepszym ustroju z możliwych, otoczony ludźmi przekonanymi o jego optymalności. W rzeczywistości bardzo dużo zależy od tego, kogo się przekonuje.

Utopijność libertarianizmu w swojej „czystej” formie jest dość oczywista nawet dla mnie, jedyne, na co warto zwrócić uwagę, to to, że w tym ujęciu każdy ustrój jest utopijny. Nie istnieje w praktyce komunizm, w którym wszystkie środki produkcji byłyby upaństwowione, nie istnieje w praktyce demokracja, w której nie podejmuje się żadnych decyzji sprzecznych z wolą większości, nie zaistnieje też w praktyce libertarianizm, w którym samoposiadanie i nieagresja będą stuprocentowo szanowane.

Natomiast ustrój rozsądnie bliski libertarianizmowi oczywiście utopią nie jest, bo nie można tak nazwać czegoś, co istniało. Nie chce mi się szukać wielu przykładów, ale na początku drugiego tysiąclecia naszej ery Islandia była bardzo bliska libertarianizmowi. Jeden dość wymowny przykład: raz na trzy lata odbywało się zgromadzenie, podczas którego powołany specjalnie w tym celu urzędnik recytował z pamięci wszystkie prawa i regulacje. Jeśli o czymś zapomniał i nikt z obecnych nie zaprotestował przeciwko pominięciu danej regulacji, automatycznie przestawała ona obowiązywać.

Tyle o utopijności.

Teraz koszty wprowadzenia libertarianizmu. Na początek truizm: samo istnienie obecnego państwa pochłania trochę ofiar. To niezaprzeczalny fakt. Istnienie społeczeństwa libertariańskiego też pochłonie trochę ofiar i będą to inni ludzie niż w obecnym państwie. Z tym też nie ma co polemizować. Wreszcie: zmiana jednego ustroju na drugi sama z siebie pochłania ofiary. To trzeci truizm.

Czwarta prawda, ale już nie truizm, bo mniej oczywista, brzmi: nie wiemy i nie mamy możliwości sprawdzić, co pochłania więcej ofiar – obecne państwo czy państwo libertariańskie. Nie istnieje dobra metoda pomiaru czegoś takiego, nie istnieje nawet dobra metodologia, bo musielibyśmy porównywać dwa łady działające w identycznych warunkach czasoprzestrzennych i różniące się tylko ustrojem, co jest niemożliwe, ale nawet to nie dałoby odpowiedzi, jeśli ktoś będzie za ofiary liczył dzieci, na które ludzie się nie zdecydują jedynie ze względu na to, jaki panuje ustrój (a na pewno będą takie przypadki i trudno obiektywnie odmówić komuś takiemu racji, choć jednocześnie trudno odmówić racji komuś, kto uważa, że takich dzieci liczyć nie należy).

Krótko mówiąc – tutaj nic nie zwojujemy. Najlepsze przybliżenie, jakim obecnie dysponujemy, to państwa koreańskie, które od ponad siedemdziesięciu lat są zamieszkiwane przez jeden naród z jedną historią i jedną kulturą, a różnią się głównie ustrojem (choć, minimalnie, ale na pewno w stopniu wywierającym jakiś wpływ, również np. położeniem geograficznym) oraz implikacjami tego, że w jednym panuje jeden ustrój, a w drugim drugi. Nawet to jednak niekoniecznie musi przekonywać do libertarianizmu – o ile oczywiste jest, że lepiej się żyje w Korei Południowej, oraz że to Korea Południowa ma bardziej wolnościowy ustrój, o tyle wcale nie jest oczywiste, że zależność jest funkcją monotoniczną. No, ale jest to już pewna przesłanka, na tyle silna, że jeśli dyskutant jest rozgarnięty, to zrozumie, że możemy tutaj wysnuć tezę, że im więcej wolności jednostkowej, tym lepiej mają się ludzie, i jeśli on twierdzi inaczej, to on dla odmiany musi teraz dowieść swoich racji.

To może nie przekonywać ludzi, którzy z powodów ideologicznych nigdy nie przesuwają dźwigni w Dylemacie Wagonika – oni wolą nie brać odpowiedzialności za żadną ofiarę, więc są przeciwnikami zmian ustrojowych. Im można jedynie zadać pytanie, czy zmieniliby ustrój np. Korei Północnej na ustrój południowokoreański, wiedząc, że sam akt zmiany zmieni zbiory ofiar, prawdopodobnie kreując ofiary, które nie zginęłyby, gdyby ustroju nie ruszać? Bo mało kto naprawdę jest aż tak konserwatywny – w większości przypadków tego typu niechęć do wzięcia psychologicznej odpowiedzialności za zmiany to zwyczajne tchórzostwo i strach przed niemożnością spojrzenia na siebie w lustrze bez wstrętu. Warto pokazać alternatywę, która wzbudzi analogiczny strach powiązany z decyzją o bierności.

Oprócz tego warto zadać pytanie, czy nasz dyskutant na poziomie ideologicznym jest libertarianinem lub materiałem na libertarianina. Założenia libertarianizmu są proste, więc pytania też są proste: czy uważasz, że istnieje sytuacja, w której dopuszczalne jest stosowanie przemocy wobec kogoś, kto sam jej nie stosuje ani tym nie grozi? Libertarianin odpowie, że nie, a nielibertarianin, że tak. Sadysta z oczywistych względów powie, że tak, przy czym sadystami się tu nie zajmujemy, bo przekonanie do libertarianizmu normalnych nieprzekonanych w zupełności nam wystarczy.

Większość ludzi odruchowo odpowie przecząco, ale po namyśle uzna, że w przypadkach skrajnych należy odpowiedzieć twierdząco w imię wyższych celów. Im mniej wyższych celów, tym lepszy materiał na libertarianina, ale to jest właśnie miejsce, gdzie jest praca do wykonania. Pocieszające jest to, że jeśli naprawdę dyskutant uważa to za wyższe, wyjątkowe cele, to znaczy, że podstawy mamy uzgodnione: co do zasady inicjowanie przemocy jest złe.

Najpierw należy zauważyć, że libertarianizm to ideologia, która wyklucza inicjowanie takiej przemocy. Ponieważ czysty libertarianizm jest raczej utopią, należy sądzić, że prawdopodobieństwo, iż w społeczności libertariańskiej agresji w sensie libertariańskim nie będzie, jest bliskie zeru. Jednak jeśli jako alternatywę proponujemy społeczeństwo w dowolny sposób nielibertariańskie – na przykład wyposażone w Idealną Policję utrzymywaną z przymusowych podatków – to prawdopodobieństwo, że agresji nie będzie, wynosi dokładnie zero, bo agresja jest wpisana w naturę każdego nielibertariańskiego społeczeństwa z definicji.

Zamieniamy więc małą szansę na coś, co uważamy za złe, na zerową szansę na to samo coś.

Tutaj odpór mogą dać nawet libertarianie-minarchiści, argumentując, że ponieważ czysty libertarianizm jest utopią, akceptują oni odrobinę usankcjonowanej agresji instytucjonalnej w imię zapobieżenia większej agresji. To zresztą fundamentalny powód, dla którego niektórzy libertarianie są minarchistami, a nie anarchistami. Jednak wtedy to oni muszą uzasadnić, że ich zdaniem w konkretnej sytuacji Idealna Policja zmniejszy sumaryczną ilość agresji. Jest to piekielnie trudne zadanie, bo na jego początku należy zdefiniować jakąś miarę agresji, co samo z siebie jest dla wielu ludzi nie do przeskoczenia – na przykład ja nie potrafię tego zrobić; cokolwiek próbowałem, wychodziło mi coś niepasującego do definicji „miary”.

Warto też drążyć temat: jakie to cele są wyższe niż nieagresja? Mało kto akceptuje nawet na poziomie mentalnym sugestię, że mógłby zostać pobity, bo broniłby swojego odtwarzacza DVD, który ktoś inny chciałby mu zabrać, żeby komuś jeszcze trzeciemu sfinansować jedyną w życiu wycieczkę do muzeum. Prawdopodobnie skończy się na niezbyt wielu tego typu celach. Zawsze można wtedy (niezbyt uczciwie, biorąc pod uwagę nasze dążenia) argumentować, że ten człowiek powinien wraz z nami popierać libertarianizm, ponieważ wysokie cele są zazwyczaj wspólne dla wielu ludzi (pokój na świecie, przetrwanie ludzkości, ochrona środowiska, zapewnienie każdemu człowiekowi przetrwania biologicznego…), więc będą pewnie ostatnimi likwidowanymi na drodze do libertarianizmu w praktyce – a ponieważ polityka zawsze wymaga jakichś kompromisów (nawet większościowy PiS mający teoretycznie Prezydenta nie może przepychać wszystkiego, co mu się żywnie podoba), więc libertarianizm nie zostanie osiągnięty, można więc ze sporą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że to, co zostanie nielibertariańskie, będzie dokładnie tym, o co dyskutantowi chodzi. Nie jest to uczciwe, bo gdy już dojdzie do tego momentu, drogi się rozejdą (aczkolwiek gdyby naprawdę do tego doszło, to w praktyce wielu libertarian upiłoby się ze szczęścia i odpuściło walkę o prywatyzację Policji czy Sądów), ale na poziomie praktycznym jest prawdziwe.

Jeśli parę tego typu prób nie przekona – szkoda czasu. Człowiek widocznie nie jest stworzony do bycia libertarianinem, warto poszukać innych, którzy może są, tylko o tym nie wiedzą.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
  • Słowniczek:

    Agresja – zainicjowana wobec własności (w tym: ciała) innej osoby przemoc fizyczna, groźba jej użycia lub oszustwo.

    NAP – Non-Aggression Principle = zasada nieagresji. Mówi ona, że agresja jest niedopuszczalna. Naczelna zasada libertarianizmu. Nie jest to aksjomat, bo można ją wywieść z samoposiadania i z definicji własności, ale jest bardzo wygodna jako punkt odniesienia.

    PAO – pl.: Prywatna Agencja Ochrony, en.: Pay And Observe. Prywatny odpowiednik policji i agencji ochrony w jednym, działający ochotniczo lub opłacany przez lokalną społeczność, jednostkę lub grupę ludzi.

    Samoposiadanie – inaczej samowłasność. Zasada, że każda osoba jest wyłącznym właścicielem siebie i swojego ciała. Fundament ideologiczny libertarianizmu.

  • Informuj mnie o nowościach na blogu
  • RSS blogu pietshaq
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi