Ponieważ mieszkam w okolicach Gdańska, to miałem wczoraj wątpliwą przyjemność wzięcia udziału w małym potopie, a to krótka relacja - niekoniecznie śmieszna
Myślałem, że dziś spokojnie położę do łóżka o i odeśpię weekend.
Dzień był ciepły, niebo pochmurne, ale nic zapowiadało takiego finału. Ot po porostu o 15 zaczęło padać i tak już zostało do 2-3 w nocy. O 17 lało już równiutko, o 18 zadzwoniła mamuśka i mówi - "Synu, Orunia zalana jedź pociągiem do domu". A, że mieszkam pod Gdańskiem to pomyślałem - jak wszystko zalane to tylko pociąg. PKP ma tabor kanciasty i toporny – więc musi być odporne na wszystko. Ale poczekałem na kumpla zmotoryzowanego. O 19 ciągle pada, ruchem jednostajnym, ale już się zbieramy do super-hiper Skody 105. Znów telefon - matka mówi "Synu zapomnij pociągu. Gdańsk Główny metr pod wodą - pociągi jeżdżą tylko do Gdyni albo Szczecina, a przecież to nie mój kierunek.
Jedziemy we czterech samochodem. Prowadzi, który dość szybko uzyskał ksywę Noe. Później żałowaliśmy, że nie jest Mojżeszem, bo wiadomo - woda by się rozstąpiła, a tak płynęliśmy pełnoletnią Skodą.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą